Malwina Gogulska: „Masowa produkcja ignorantów na Uniwersytetach – problem ,,elity” profesorskiej”
Na studiach karmiono mnie rok w rok tymi samymi lekturami; bełkotliwymi, szumiącymi w głowie jak pozostałości po nocnych biesiadach urywkami, opiniami, opisami, w których trywialność zaprzęgnięta jest w powóz wydumania. Klasyka coraz częściej odkładana jest na moment tzw. oddechu między licencjatem a magistrem, Kochowski i Sarbiewski tak na podłubanie sobie wykałaczką w zębach w przerwie na obiad. Temat niskiego poczucia odpowiedzialności u elit uniwersyteckich jest mało dziś nagłośniony, a szkoda, bo to tam rodzą się młodzi, piękni, z wielkich miast – urocze, miłe zwierzątka – lemingi. Wszystkie moje studenckie wspomnienia posiadają blizny wojenne, szramy, siniaki po bataliach o wartości, którym hołduję jako katoliczka i jako patriotka. Spisanie całości tych wojenek zajęłoby chyba więcej stron niż Czarna Księga Rewolucji, dlatego skupię się na tych najjaskrawszych.
Dzisiejszy postmodernistyczny świat to świat postępującego ogłupiania społeczeństwa przez wycofywanie filozofii, historii, łaciny, greki, dialektyki i retoryki w zamian obsypując go niezliczoną ilością wydumanych przedmiotów, które uczą wyłącznie cwaniactwa i przepychanek ideologicznych, nie mających nic wspólnego z poszukiwaniem mądrości. O jakże przydałby się powrót do średniowiecznej metody uczenia zwanej disputationes ordinariae! Jakiej pokory wobec nauki można byłoby nabrać, nauczyłoby się ważyć myśli i słowa! Przypomina mi się w tym miejsca jedna z tych batalii, z panem magistrem, który od razu na wstępie przedstawił nam się jako ateista, postmodernista i feminista. Oczywiście był to człowiek ,,kreatywny”, o dynamicznej mowie w której wirowały perły, wieprze żaby i robaki – umiłowany kolaż dekonstrukcjonistów. Zaliczenie u owego Pana polegało pozornie na przyswojeniu sobie tekstów w których definiowane były zjawiska zwane ponowoczesnymi. Okazało się, że tu wcale nie chodzi o znajomość definicji ale o poglądy, które na ten temat utrzymuje zdający. Prowokujące pytania, zideologizowane i pałające jakąś dziwaczną zemstą nie odnoszące się w żaden sposób do stanu wiedzy ale do osobistych opinii, oczywiście oczekują zideologizowanych odpowiedzi – bez tego egzamin w najlepszym wypadku zdany ,,ledwo ledwo”.
Podobnie z dyskusjami na temat uchodźców, po hekatombie, która spadła na zachodnią Europę liczyłam na to, że nie trzeba będzie już tłumaczyć dlaczego się jest nietolerancyjnym, faszystowskim katolikiem, przeliczyłam się. Współczesna elita profesorska jest niebezpieczna dla chłonnego umysłu a to dlatego, że posługuje się nie pustymi sloganami jak ,,elita dziennikarska” ale ,,uczoną” interpretacją, popartą przekonaniami dostosowanymi do działu nauki jaki ją interesuje – ideologią na którą potrzeba nie tylko refleksu w dyskusji (tzw. wyszczekania) ale solidnej kontrargumentacji. Osoby te popierają nie personalizm ale indywidualizm (bynajmniej nie ten któremu hołdował de Maistre)– najgorszą po kolektywizmie zasadę filozofii społecznej. Na podstawie tej zasady dekonstruują definicje narodu, wiary , wartości, uważają że ,,naród nie jeździ samochodem, nie ma problemów z pracą i mieszkaniem” ,,jest niejasnym pojęciem” ,które istnieje w mitach i legendach. Co ciekawe na tej podstawie budują nielogiczne argumenty przeciwko faktowi istnienia Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata gdzie Polska świeci piersią ciężką od złota. Bo przecież byli źli co zabijali Żydów też, po co mam sławić medale należące do narodowości? Te absurdalne filozofie to tylko wierzchołek góry lodowej.
Ci ludzie zapominają, że to właśnie ta a nie inna narodowość obsypana medalami to zbiór indywiduów, które nie poddawały się zaszufladkowaniom, ale które miały kręgosłup moralny kłujący w oczy współczesnych intelektualistów. Najbardziej absurdalny jest argument, że nic nie usprawiedliwia przedwojennej ksenofobii (naprawdę) na przykładzie Zofii Kossak Szczuckiej, która uchodziła w latach 20 za koronny przykład antysemity – katolika, który to antysemita w latach II Apokalipsy zszedł ze swego szczytu i podał rękę tym, którymi wcześniej gardził. Ale przecież nic nie usprawiedliwia ksenofobii… Ciągle zadaję sobie pytanie – w imię czego tak hołdować absurdowi droga elito?
Idea postępu w zderzeniu z okrutną
rzeczywistością niestety przegrała, to że spłodziła myślicieli,
artystów i doskonale dawała sobie radę na polu czysto
spekulacyjnym i teoretycznym nie znaczy, że dała sobie radę z
realnymi problemami świata (a to chyba zakładała). Zawsze
intrygowała mnie pewna różnica percepcyjna dwóch grup
światopoglądowych: katolik nie odrzuca fantastycznego pobudzenia
literatury objawiających się w Balzacu, Baudelaire, Verlaine, czy
choćby Tołstoju (wrogiemu niepodległości polskiej) i uznaje je za
tak samo wielkie jak romantyczne szaleństwo polskie w Królu Duchu
czy Panu Tadeuszu. Postępowiec wyszydza ,,zaścianek polskiej
kultury”. Katolik jest otwarty na deliberacje. Uczelniane tęgie
głowy odrzucają Kraszewskiego, Mackiewicza, Kossak – Szczucką,
Rodziewiczównę a szkoda…
Problemem jest też prawicowa
kadra uczelniana, która z jakichś niejasnych przyczyn nie chce/nie
może brać pod swoje skrzydła bliskich poglądowo wychowanków.
Niestety w dobie dwubiegunowości i ważenia na szali każdego
aspektu życia, opowiadanie się po którejś ze stron, nawet na
uczelni, nie powinno dziwić. Nie warto więc z pobudek pozornie
szlachetnych, ale mało praktycznych w dzisiejszych czasach, chować
się po kątach i udawać, że jest się neutralnym.
Nawet
wiedźminowi w wykreowanym świecie to się nie udało!
Ważne
jest, by studenci nie czuli presji ideologicznej podczas pisania
swojej pierwszej w życiu, naukowej pracy, by promotorzy nie
narzucali im tematów wygodnych tylko dla siebie, by byli faktycznymi
mentorami, wskazywali różne ścieżki, niekoniecznie cele.
Jeśli
nie potrafią oderwać się w pracy badawczej od inklinacji
politycznych czy ideologicznych to niech nie dziwią się później,
że młodzi czerpią wiedzę z Internetu, czy niszowych publikacji,
nie traktowanych poważnie w środowiskach akademickich.
Przez
całe pięć lat wojen, batalii i mniejszych potyczek zorientowałam
się, że dziś całą wiedzę, którą mam, zawdzięczam w większej
mierze sobie (oczywiście tylko w sposobie jej zdobywania).
Owszem,
skłamałabym gdybym powiedziała, że spotykałam na swojej drodze
same zawalidrogi, Ammutów pożerających serca i umysły, spotykało
się też ludzi, którzy swoją wiedzą i charyzmą (niekoniecznie
pasującą do naszego myślowego świata) popychali do wysiłku
poszukiwania, wskazywali tropy i chwała im za to. Jednak rany bolą
i przypominają, że jeśli nie byłoby wewnętrznej siły i
determinacji do obrony ostatniego bastionu – własnych wartości –
byłoby krucho.
Mam jedną radę dla młodych wybierających naukę : strzeżcie się państwowych uczelni i nie bójcie się bronić swojej duchowej twierdzy! Jeśli pozwolimy na produkcję ignorancji, elit nie będziemy w stanie już stworzyć.